Kraków - niedziela - 31.I.1977 r.

 

Drodzy i Szanowni

Przyjaciele, Koledzy, Znajomi i Sympatycy ...

Niełatwo zabierać mi głos w sprawie tak osobistej, jak śmierć i pogrzeb Żony, Heleny. Dostałem jednak z dziećmi tyle przesyłek z wyrazami współczucia i ubolewania z powodu Jej tak nagłego odejścia, tylu z Was zjawiło się osobiście na żałobnym nabożeństwie w Krakowie i na wiejskim cmentarzu w Górce pod Krakowem, by Ją pożegnać na wieczny spoczynek - że czuję obowiązek podziękować Wam wszystkim tą drogą, imieniem własnym i dzieci, serdecznie za ten przejaw przyjaźni oraz uznania dla Zmarłej.

Osobno dziękuję tak licznym delegacjom działaczy ludowych ze starymi, bojowymi sztandarami ludowymi, dziś już historycznymi pamiątkami po Wielkim Ruchu Ludowym. Była im Zmarła wierna przez całe życie. Ostatnio wiele robiliśmy oboje, by je odszukać w Polsce, zebrać w Muzeum Wincentego Witosa w Wierzchosławicach, jako chłopskie świętości, widome znaki chłopskiej wiary w lepszą przyszłość, w budowaną przez nich, w ciągu długich lat walki i trudów, Polskę Ludową. Miała ona być według nich, polskich chłopów, demokratyczna, społecznie sprawiedliwa, miała być według ich marzeń silna i suwerenna, wsparta na masach ludowych i tym masom zawsze bliska, prawdziwie ludowa.

Kilka pokoleń chłopskich tak marzyło i odeszło zgodnie z prawami życia i śmierci. Odchodzi też to ostatnie, międzywojenne pokolenie ludowców, o którym dziś jeszcze nieśmiało mówi się, że było pokoleniem bohaterskim.

Ono stworzyło Bataliony Chłopskie po nowym rozbiorze Polski, ono poniosło największe ofiary krwi w dziejach Ruchu Ludowego w służbie narodu, dla odzyskania utraconej wolności i niepodległości państwa polskiego. Odchodzi cicho, smutne, bo celu swego osiągnąć nie mogło.

Zrodzone jeszcze w niewoli, w okresie zaborów, zachłysnęło się odzyskaną wolnością narodu i odrodzeniem państwa polskiego, uwierzyło głoszonym hasłom, że to odrodzone państwo będzie współwłasnością wszystkich obywateli, a więc i chłopów. Że trzeba dla niego pracować, ale i żądać w nim miejsca dla siebie, równych, demokratycznych praw za równe obowiązki. Chłopi, zawsze spychani, zawsze lekceważeni, choć byli twórcami chleba dla całego narodu, dotąd często liczyli tylko na zmiłowanie boskie.

Młodzi odważyli się na bunt społeczny, zaczęli głośno krzyczeć o krzywdzie i potrzebie zmian, gdy hasła o wolności i równości stały się wnet frazesami w odrodzonej Polsce. W 1928 r. młodzi działacze chłopscy powołali własny, niezależny Związek Młodzieży Wiejskiej R.P z własnym pismem „Wici", który miał porwać, zapalić młode pokolenie chłopskie do pracy i walki o przebudowę wciąż jeszcze feudalnego ustroju Polski, na demokratyczny, ludowy. Dawali młodzi gwarancję takiego ustroju swoją masą, ofiarnością i gotowością do realizowania kościuszkowskiej ich oceny - „Żywią i bronią".

Do tego pokolenia, bo urodzona w 1910 roku, należała i zmarła Żona. Wytypowana przez wiejskiego nauczyciela, wbrew woli biednych rodziców, do szkół w mieście, zaraz po ukończeniu w 1930 r. gimnazjalnej matury zgłosiła się już w czasie wakacji do szeregu takich „buntowników" województwa krakowskiego, do Związku wiciowego. Ku zgorszeniu bliskich w rodzinie i we wsi, że panna po szkołach „lata" po wsiach. Rzadko się tam wtedy takie pojawiały. Uznawano, że „polityka" należała do chłopów, ale dziewczyna, i co jej to da?

Długie lata tak „latała" po wsiach powiatu krakowskiego, potem już województwa, szerzej po Polsce, budząc i wciągając do pracy społecznej młode dziewczęta wiejskie, organizując je w sekcjach koleżanek przy Kołach Młodzieży, wytyczając nowe drogi kobiecie wiejskiej w życiu narodu.

Na owe czasy była to prawie rewolucja. Bały się czasem matki o córki, nie znały dawniej tego, bały się wszelkie władze, dozorujące od wieków spokój na wsi, takiego przewrotu, samodzielności i niezależności młodego pokolenia chłopskiego, zawsze dotąd pokornego. Posypały się gromy, raporty policyjne, wezwania do sądu. Nie ostudziły Jej zapału, nie osłabiły wiary, że to praca potrzebna i konieczna.

W ciągu lat takiej pracy, często o głodzie i chłodzie w czasach akademickich studiów na wydziale rolnym UJ - wiele zdobyła tytułów organizacyjnych, wiele pełniła związkowych funkcji, które starsi koledzy chętnie „nadawali", nie mając nic innego w zamian za społeczną pracę.

Z czasem przeniosła związkowe metody pracy, kursów, konkursów, zbiorowych narad i uchwał do pracy w Stronnictwie Ludowym, zakładając sekcje kobiet w Kołach Ludowych. Była inicjatorką tej nowej akcji.

Ani Związek Młodzieży, ani Stronnictwo Ludowe nigdy nie miało funduszów na tworzenie etatów dla takich społeczników. Jedyną zapłatą było zadowolenie z wypełnianego obowiązku, radość tworzenia nowego, lepszego życia.

A że z dorywczych lekcji trudno było wyżyć w mieście i uczyć się przy takiej pracy społecznej, nie ukończyła pracy dyplomowej na Uniwersytecie. Nie pomógł zapał i zdolności, wiara, że wieś potrzebuje fachowców rolników, która ją popchnęła do takich właśnie studiów, trudnych wtedy, ale wymarzonych.

Nigdy jednak nie narzekała, że życie się Jej tak ułożyło. Że wyszła za mąż za jednego z tych „buntowników" chłopskich, który nie mógł Jej dać nic więcej oprócz wiary i pomocy w realizacji programu młodego pokolenia chłopów w Polsce.

Nie zawsze mogła i na to liczyć z jego strony. W czasie okupacji wiele przeszła z dziećmi, prawie sama. Po wyzwoleniu znów z entuzjazmem zabrała się do tworzenia nowego, do założenia gimnazjum na podkrakowskiej wsi, w Mogile, dla chłopskich dzieci, włączyła się do pracy społecznej, bez której żyć nie mogła, znów samotna, skazana tylko na własne siły.

Los zawziął się na chłopów polskich. Znów walka, która wciągała męża, a Ją skazała na długą samotność z małymi dziećmi. Przez długie siedem lat chowała ich czworo, zarabiała na ich utrzymanie i szkolenie, nigdy nie narzekając ani na smutny Swój los, ani na męża, ani na pracę społeczną, której tak wiele poświęciła. Sama w trudnych warunkach, spieszyła z radą i pomocą innym, tak samo przez los doświadczonym, dzieląc się z nimi zapałem i wiarą, że przetrwać trzeba, zatracić się nie wolno.

Umiała się cieszyć pracą społeczną na wsi, póki ta była możliwa. Nie potrafiła pracować na rozkaz z góry, według narzuconego szablonu, dla obcych. Do ostatnich tygodni Swego życia jeździła na wieś, urządzała różne kursy, wyszukiwała sobie pracę, bez której żyć nie mogła. Wierzyła, że polska wieś, że chłopi w Polsce mają wciąż jeszcze wielką rolę do spełnienia, że powinni się organizować, o przeszłości swej nie zapominać, o godność swoją dbać, swego przywódcę, Wincentego Witosa, naśladować, w walce i służbie państwu i narodowi. Temu chłopskiemu przywódcy została też wierną do końca życia, propagując pamięć o nim słowem i piórem.

Nie złamały jej rodzinne nieszczęścia, niedostatek i trudy życia, dopiero niespodziewana choroba wyczerpała Jej tak żywotne siły. Zgasła w mieście, ale wróciła znów na wieś, na parafialny cmentarz, do tej ziemi, którą całe życie kochała, do wsi, z której kiedyś wyszła, a o której w mieście żyjąc, nie zapomniała. Bo polska wieś, to duży kawał Polski.

Taką dziewczynę wiejską, Helenę Ściborowską z Kościelnik, działaczkę wiciową i ludową, utrudzoną doświadczeniami, ale zawsze wierzącą w dobro i prawdę - wielu z Was pożegnało na tym cmentarzu osobiście jako moją Małżonkę.

Pożegnało ją duchowieństwo, za co podziękowałem na cmentarzu. Pożegnali Ją towarzysze młodych lat, dziś posiwiali już Wiciarze, swoim hymnem. Jego treść to deklaracja wiary i zamiarów tego młodego pokolenia chłopów polskich, a życie Zmarłej to próba ich realizowania.

Wysoko sobie to wszystko cenię i wszystkim Wam za to serdecznie dziękuję. Bo w doli, częściej w niedoli, była mi Zmarła tak zawsze bliska, tak zawsze wspólnej sprawie oddana.

To wielka pociecha w moim osamotnieniu. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Łączę staropolskie - Bóg zapłać.

Podpis nieczytelny

/Stanisław Mierzwa/

w załączeniu:

H y m n w i c i o w y.

 

Tekst pisany na maszynie.

Przepisała Celina Mierzwa.

hymnwiciowy


Free business joomla templates