Kraków, dnia 2.II.1975 r.

P r z y j a c i e l u

 

Utarło się przekonanie, dające okazję humorystom do robienia dowcipów, że kobiety obawiają się ujawniania swego wieku, bo chcą być wiecznie młode. Co innego mężczyźni, niby to odważniejsi. Im więcej przybywa im „krzyżyków”, tym chętniej nadstawiają publicznie pierś, by na niej ktoś ważny zawiesił jakiekolwiek odznaczenie ...

Ja do odważnych w życiu nie należałem i dlatego dotąd żadnej „blaszki” na piersi nikt mi nie przypiął. Ale - nie w tym rzecz, a w zwyczaju, że jeśli ktoś z bliskich kończy np. siódmy „krzyżyk”, otoczenie uważa za rzecz jakby obrzędową urządzenie mu „jubileuszu”.

Bliscy mi koledzy ludowcy, wypatrzywszy w kalendarzu, że w dniu 27 stycznia 1975 r. kończę 70 lat tułaczki „po tym łez padole”, zaplanowali na boku i dla mnie taką uroczystość, że to niby wiek ładny. Powiadomili mnie o tym, że przypiąć nic mi nie będą mogli, ale liczą na to, że zjedzie się Starszyzna wiciowa, bechowska, ludowa na wspólny obiad, że złożą mi życzenia, żebym wyraził na to zgodę.

Broniłem się przeciw takiej imprezie. Bo moje 70 lat życia nie dają powodu do narażania przyjaciół, tej „resztówki starego Ruchu Ludowego, na trudy i koszty podróży, opłacanie kosztów obiadu. Robili to przez wiele lat, służąc Wielkiej Sprawie, dziś mają prawo do spokoju.

Broniłem się też argumentem, że takie publiczne przypomnienie, iż ukończyłem już 70 lat życia, zmusi mnie do podsumowania, zrobienia końcowego bilansu tego życia. Jaki będzie jego wynik? Lęk mnie ogarniał.

Ale i koledzy uparli się, bo ze wsi chłopy. Dodali otuchy, trzeba było pójść na spotkanie losu.

W dniu spotkania, wzruszony, kłaniałem się tak wielkiej liczbie razem zebranej chłopskiej Starszyźnie. Słuchałem ciepłych i serdecznych życzeń dalszego w zdrowiu życia od tych, z którymi tyle lat spędziłem w pracy społecznej - wiciowej i politycznej.

Byli wśród nich starsi stażem pracy, byli rówieśnicy, ale jakże to miłe, że było dużo jeszcze młodszych wiekiem ode mnie. Chyba trzy pokolenia chłopskie spotkały się razem.

Na twarzach, często steranych pracą i przeżyciami, przecież jasne i przyjazne uśmiechy, jakby radość biła z nich ze wzajemnego spotkania, tylu i z tylu stron kraju.

Patrząc na te twarze, słuchając życzeń, traciłem powoli lęk, że niepotrzebnie narażali się na trudy podróży. Widziałem, że i im, może jeszcze bardziej im potrzebne było takie spotkanie, niż mnie. Koleżeńskie, przyjacielskie, takie chłopskie i rodzinne. Bo zawsze chłopi stanowili jedną, wielką rodzinę na wsi, różnili ich ludzie z miasta, przywożąc im swoje idee, swoją kulturę i swoje plany na przyszłość.

Tu zebrali się ludzie wsi, starsi i młodsi, z jednym tylko celem - by spojrzeć razem na kawał własnej i wspólnej chłopskiej drogi w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat życia i pracy. Taka wspólna droga zbliża, łączy.

Toteż w takiej rodzinnej atmosferze zebranej gromady wiejskiej łatwiej mi było zwierzyć się z wątpliwości, jakie nachodzą mnie, gdy patrzę na własne życie, pracę i ich wyniki.

W latach dziecięcych pasałem gęsi, potem krowy u matki wdowy, która na średnim gospodarstwie chowała nas 7-ro z wielkim trudem. Nie wszystkim chleba starczyło. Mnie, za radą nauczycieli, przeznaczyła matka „do szkół”, „by ci dziecko w życiu lżej było, a skiba ziemi została tym, co na wsi pozostaną”. Powędrowałem więc do miasta, jak tysiące synów chłopskich, którzy wtedy zapełniali szkoły średnie, szukając „lepszego chleba”.-

W szkole wiejskiej słyszeliśmy o Polsce, która była kiedyś wielka, ale zginęła, bo źli sąsiedzi ją rozebrali. Wtedy była szlachecka, pańska, ale znowu będzie Polska, wolna i niepodległa, ale już inna.-

Taką właśnie Polskę, nową i niepodległą, spotkaliśmy w 1918 roku, gdyśmy zaczynali uczyć się w gimnazjach 13-letni chłopcy wiejscy. Potem uczono nas, jak to wielcy poeci marzyli o nowej Polsce, jaka ona powinna być i jak szczęśliwi będą w niej ludzie. Nawet i chłopi.

Chłonęliśmy te ideały, bośmy nigdy własnej Polski nie mieli, a gdy przyszła, zachorowaliśmy na tą nową Polskę. Napisze później wielki chłop, Wincenty Witos o sobie: „Znalazłem się w radosnej możliwości tworzenia własnego organizmu państwowego”. Starszy od nas, cieszył się także.

Z nieporadnością zaczynałem pracę oświatową w Kołach Młodzieży jeszcze w latach gimnazjalnych, pod kierunkiem starszego nauką rodaka, Józka Marcinkowskiego, bo nie umiałem jeszcze sprawnie mówić o tej nowej Polsce. Już utarło się wśród starszych pojęcie, że będzie ona Polską Ludową.

A potem w organizacji akademickiej młodzieży ludowej, przez wiele lat w organizacjach wiciowych, ile dyskusji i marzeń, jak to my, młode pokolenie chłopów, urządzimy tę Polskę Ludową. Jak piękne ideały nam przyświecały, o wolności, równości, braterstwie. Nie będzie krzywdy, nie będzie wyzysku jednej warstwy przez drugą, zniknie szlachta, magnaci, którzy Polskę zgubili, lud dojdzie do głosu. Rosła w siły organizacja młodego pokolenia chłopskiego, rosła nadzieja na realizację wypracowanej ideologii.

Przeciwności na drodze do nowej, Ludowej Polski, było wiele. Starsi chłopi, chłopscy politycy z Witosem na czele, od lat toczyli boje o dostęp do takiej Polski. Włączyło się do niej młode pokolenie, wiciowe, ze swoimi ideałami, zapałem i wiarą. Po latach zmagań, chłopi przegrali walkę o Polskę Ludową, stała się znów dla nich obca, pańska. Przywódca chłopów, Wincenty Witos, znalazł się na emigracji. Władzę wyłączną objęła w Polsce warstwa, która doprowadziła ją do nowej zguby.

W takich warunkach kształtowało się i moje życie oraz romantyczne poglądy polityczne. Byłem blisko Wincentego Witosa, niektórzy mówią, że nawet uczniem jego, podobno największego realisty chłopskiego. Ale ten wielki realista, polityk chłopski, skrzywdzony i odepchnięty od państwa, gdy wrócił z emigracji do kraju, zagrożonego najazdem hitlerowskim, znów głosił publicznie, że: „Wszyscy i wszelkimi środkami będziemy bronić przed każdym najeźdźcą nie tylko naszej niepodległości, ale każdej grudki ziemi. Dla tych celów poniesiemy wszelkie potrzebne ofiary. Nie będziemy też za to żądać od nikogo ani uznania, ani przywileju, ani zapłaty” ... i ... „żadnego za to nie będziemy wystawiać rachunku”.-

Oto rzekomy „realizm” polityczny Witosa, tak podnoszony „chłopski rozum”. Każdy inny, imieniem swojej warstwy, zażądałby zapłaty - oddania mu władzy za poniesione ofiary. Tak praktycznie robili inni.

Witos poszedł z miejsca do hitlerowskiego więzienia, gdy jego przeciwnicy, dyktatorscy władcy Polski, unosili swoje głowy z walącego się gmachu państwa polskiego.

Młode pokolenie chłopskie chwyciło z miejsca za broń, by w Batalionach Chłopskich walczyć o odbudowę Nowej i Niepodległej - Polski Ludowej. Ani Witos, ani chłopscy żołnierze żadnego rachunku Polsce nie wystawili, choć ofiary poważne ponieśli. Zawsze w myśl hasła - „za waszą i naszą”, nigdy za własną, chłopską tylko Polskę.

Wszyscy razem, starsi i młodzi chłopi, byliśmy romantykami, na ideałach chcieliśmy budować Polskę Ludową, dla nich zjednać społeczeństwo. Tymczasem siła decyduje o prawie zawsze i wszędzie. Wszystkie rewolucje i przewroty dokonywały się przy pomocy broni, władzę zdobywali silni i uzbrojeni. Oni urządzali nowy ład.

Takie to myśli snują mi się po głowie, gdy robię bilans mego życia. Czy to smutek i rezygnacja? Ależ nie - chłopi żyją i pracują na swojej ziemi, i Polska żyje i rozwija się.

Ja tylko osobiście nie mam specjalnego powodu do radości, że przeżyłem 70 lat. Ale mam powód do radości dziś, gdy widzę twarze zebranych, rozjaśnione przyjaźnią, gdy widzę tę Starszyznę chłopską, posiwiałą często, ale z jakim uporem wierzącą w słuszność Sprawy Chłopskiej, której przez tyle lat wiernie służyli, szanującą drogę walk i trudów całych chłopskich pokoleń do tej wymarzonej Polski Ludowej. Szanującą historię Chłopów Polskich. Bo, niestety, byli i tacy, którzy tę wiarę, szacunek i własną godność stracili.

W młodości wypisywaliśmy na swoich sztandarach zawołanie poety: „Trzeba z żywymi naprzód iść, po życie sięgać nowe...”. Dziś, gdy czas oszronił siwizną głowę, przychodzi mi na myśl inne zawołanie tegoż poety, Adama Asnyka, uczestnika powstania styczniowego, który po jego upadku, w „Apelu do młodych” ostrzegał:

„Ale nie depczcie przeszłości ołtarzy -

Choć macie sami doskonalsze wznieść -

Na nich się jeszcze święty ogień żarzy -

I miłość ludzka stoi tam na straży,-

I wy winniście im cześć”.-

 

No, cóż, pozostała nam piękna przeszłość, godna Chłopów Polskich. Młode pokolenia będą tworzyć nowe życie. „Polska winna trwać wiecznie” - głosił Wincenty Witos. To napawa otuchą nawet osłabionych wiekiem.

Byłem i jestem jednym spośród wielkiej liczby synów chłopskich, którzy wyszli ze wsi, zdobyli dyplomy wyższych uczelni, ale ani o wsi, ani o swoim chłopskim pochodzeniu nie zapomnieli. Co więcej, tym swoim pochodzeniem, w najgorszych czasach pogardy dla chłopów, odsyłania ich „do wideł i gnoju”, szczycili się. Bo byli synami chłopów, twórców chleba dla całego narodu.

Cóż mnie i podobnym do mnie pozostało jeszcze do zrobienia? Ano, pilnować, by obcy, czy poniektórzy „swoi”, nie „deptali przeszłości ołtarzy” wielkiej Chłopskiej Sprawy. W młodości walczyliśmy o prawa, teraz pozostał nam obowiązek.

Cieszę się, że nie sam ten obowiązek spełniam, że „na straży” chłopskiej przeszłości stoi jeszcze tysiące starych działaczy ludowych, godnie tę przeszłość reprezentujących. Jakże się cieszę, że w takim towarzystwie mogę i ja swój obowiązek spełniać na końcu swego życia.

Wszystkim tym, z którymi w ciągu tych długich lat życia służyłem Sprawie Polski Ludowej, tym, którzy rzucili pomysł wspólnego spotkania i tym, którzy w tym dniu rocznicowym na spotkanie przybyli lub pisemnie życzenia mi złożyli, serdecznie za to dziękuję i nisko się całej Starszyźnie Ludowej kłaniam.

 

 

Serdeczne, chłopskie - „Bóg zapłać”.

Podpis nieczytelny

/Stanisław Mierzwa/

 

Tekst pisany na maszynie.

Przepisał Wojciech Mierzwa

Free business joomla templates